Po stokroć NIE – o odmowie w rodzicielstwie

Ile „nie” powinny słyszeć dzieci? Czy warto odmawiać dzieciom dla zasady, by uniknąć rozpieszczenia i hartować na przyszłość? Czy rodzicielskie „nie” jest negocjowalne, czy też ostateczne i nieodwołalne? Gdy zaczynam rozmawiać z rodzicami o odmowie w rodzicielstwie, pojawia się wiele emocji, wątpliwości, obaw i pytań.
Poradniki, dotyczące wychowania przez lata karmiły rodziców uwagami o zgubnych skutkach pobłażliwości i rodzicielskiej niekonsekwencji. Często dominuje w nich ujęcie, zgodnie z którym dzieci potrzebują jasnych, nieprzekraczalnych zasad i niezłomnej konsekwencji rodziców w ich egzekwowaniu. Niekonsekwencja traktowana była jako słabość rodziców czy nawet błąd wychowawczy. W efekcie, wokół odmowy narosły mity, które rodzą niejasność i obawy, utrudniając uwzględnianie dziecka jako drugiej osoby, równej nam godnością.
Dwóm z nich chcę się poprzyglądać, spróbować je wyjaśnić i odczarować.

MIT: Dzisiejsze dzieci słyszą zbyt mało „nie”, bo dorośli na wszystko im pozwalają.
W tym podejściu odmawianie samo w sobie jest cnotą i ma zapobiec skrajnemu rozpuszczeniu potomstwa.
Ale czy dzieci dziś nie słyszą „nie”? Naprawdę? Świat, w którym żyję dostarcza mi zupełnie innych obserwacji. Dzieci wciąż słyszą jakieś „nie”: w domu (nie krusz, nie hałasuj, nie siedź do późna), w szkole (nie rozmawiaj podczas lekcji, nie krzycz na przerwie, nie wolno się tu popychać nawet jeśli wszystkim zainteresowanym sprawia to frajdę, nie biegaj), w przestrzeni publicznej (nie wolno grać w piłkę na podwórku). Nie chcę tego oceniać, ani jako dobre, ani jako złe, ani jako pożyteczne, ani jako bez sensu. Chcę tylko pokazać, że dzieci stykają się z odmową dorosłych dziesiątki razy dziennie i w większości przypadków po prostu ją akceptują (choć to zależy od wieku i momentu w rozwoju). Tylko tych sytuacji, w których dzieci współpracują, wychodzą nam naprzeciw, dostosowują się nie rejestrujemy tak wyraźnie, jak tych w których dzieci protestują. Te drugie są dla nas bowiem dużo bardziej angażujące: emocjonalnie, logistycznie, czasowo.

Obserwowaliście kiedyś, ile razy od wstania z łóżka do czasu wyjścia z domu mówicie swoim dzieciom „nie”? To ciekawe doświadczenie. Najlepiej włączyć dyktafon i zapomnieć o sprawie, a później posłuchać nagrania. Można też być na to uważnym „na żywo” i stawiać kreski, ale takie świadome przyglądanie się sprawia, że trochę się kontrolujemy, co będzie miało wpływ na wynik. Mnie zawsze zaskakuje to, jak często mam „nie” na końcu języka.

Różne są nasze motywacje, gdy mówimy „nie”, rozmaite rzeczy za nim stoją. „Nie” może wypływać:
z pośpiechu: nie pobawię się teraz z Tobą, bo szykuję się do pracy
z tego, że mamy pod opieką więcej niż jedno dziecko: nie hałasuj, bo twój brat śpi
z ochrony swoich granic: nie chcę być ciągnęła mnie za włosy, to mnie boli
lub granic innych osób: widzę, że Twoja siostra nie uważa tej zabawy za równie śmieszną jak Ty, nie chcę byś tak jej robił
z wyboru łatwiejszej drogi: nie, bo rozlejesz, ja to zrobię – gdy poirytowani wyręczamy dziecko, które nalewa sobie mleko z kartonu, bo łatwiej nam nalać niż wycierać rozlane/ czekać aż zmieni zalane spodnie
z lęku, obawy: nie kładź się w trawie, bo złapiesz kleszcza, nie wchodź na drzewo bo spadniesz (inna sprawa, na ile dziecku rzeczywiście grozi niebezpieczeństwo i czy niezgoda na jego pomysł jest jedynym sposobem zadbanie o nie)
– z troski: nie chcę byś jadł teraz więcej słodyczy, chciałabym zaproponować ci coś bardziej odżywczego, nie oglądajmy o tej porze kolejnego filmu, bo jutro rano będzie ci trudno wstać
z przekonania, że pewne zasady powinny być stałe i nieprzekraczalne: skończcie tę zabawę, nie chodzi się po stole.

Jak myślę o swoich dzieciach i własnym rodzicielstwie, to świadomy wysiłek chcę wkładać właśnie w to, by dzieci doświadczały zgody, aprobaty, uznania, podążenia, poczucia bycia uwzględnionym i sprawczości – a więc możliwości decydowania – zamiast poszukiwać okazji do mówienia „nie”. Te okazje i tak się nadarzą.

MIT: Nie wolno ustąpić. Rodzice powinni być konsekwentni
To takie przekonanie, że dobrzy/skuteczni rodzice nie zmieniają zdania pod wpływem dziecięcej reakcji. A więc jeśli raz powiedzieli: „nie”, to „nie” jest ostateczne i nieodwołalne. Zmiana zdania, miałaby z kolei grozić utratą szacunku i rozbudzeniem w dzieciach apetytu na protestowanie. Skoro bowiem rodzice raz się ugięli, dzieci nabiorą nadziei, że ugną się po raz kolejny.

„Wystarczy jeden raz doprowadzić do takiej sytuacji, a dziecko będzie to wykorzystywało w każdym możliwym momencie. To pewne. Jeśli dorośli będą niekonsekwentni w domu, działania malucha przeniosą się na inny grunt – do sklepu, na imprezę u znajomych, na plac zabaw, basen itp. Dzieci w ten sposób będą sprawdzały, jak daleko sięga granica, ile barier mogą złamać. Mają sygnał, że skoro raz się udało, można spróbować dalej łamać granice”, przeczytałam na popularnym portalu dla rodziców (http://www.mjakmama24.pl/rodzice/macierzynstwo/konsekwentne-wychowanie-dziecka-jak-byc-konsekwentnym-rodzicem-poradnik,566_8236.html) .

Za takim podejściem stoi wyobrażenie o relacji rodzic-dziecko w kategoriach ciągłej walki o władzę, a o dzieciach, jako o istotach, które z natury dążą do naruszania i wykorzystywania rodzicielskiej słabości. Tymczasem dzieci są od urodzenia nastawione na budowanie więzi, relacji, a więc na współodczuwanie i współpracę. Mają tylko ograniczone możliwości neuronalne i nie zawsze są gotowe przyjąć naszą odmowę z łatwością.

To, co tu przedstawione jest jako uparte manifestowanie własnej woli i przełamywanie barier, mi kojarzy się raczej z:
– rozwijaniem poczucia odrębności (jestem kimś drugim, odrębnym, innym niż mama – dzieci początkowo doświadczają tego i pokazują to przez robienie czegoś wprost odwrotnego do tego, czego od nich oczekujemy)
– chęcią decydowania o sobie i wywierania wpływu na swoje życie
– frustracją wynikającą z odmowy, która jest naturalną reakcją na to, że nie możemy osiągnąć czegoś, co jest dla nas ważne.

Rodzice mówią mi na konsultacjach i warsztatach, że czasem czują się „zakładnikami konsekwencji” – czują, że właściwie mogliby zmienić zdanie, że reakcja dziecka pokazała im, jak bardzo coś było dla niego ważne (z czego wcześniej nie zdawali sobie sprawy), albo przekonują ich dziecięce argumenty, ale obawiając się skutków niekonsekwencji brną w odmowę. Zamiast „powiedziałam NIE i tak będzie”, możemy powiedzieć: „teraz słyszę jakie to dla Ciebie ważne”, albo „właściwie to, co mówisz mnie przekonuje, zróbmy tak”. Czy to słabość? Czy to oddanie przywództwa? Nie. To elastyczność, bycie uważnym, bycie w kontakcie, bycie nastawionym na relację.

Pisząc o poszukiwaniu okazji do obdarowania dziecka swoim „tak”, zgodą, aprobatą, entuzjazmem, uwzględnieniem, nie mam na myśli tego, by całkowicie rezygnować z odmowy. Dzieci potrzebują stykać się z naszymi granicami, a my, by zadbać o siebie, potrzebujemy je manifestować i ich chronić. Chodzi mi jedynie o sprawdzenie ze sobą, czy odmowa jest w danej sytuacji konieczna, albo czy jest dla mnie ważna. „Tak” jest karmiące i jest darem dla dziecka wtedy, gdy jest autentyczne, prawdziwe, gdy jesteśmy do niego przekonani.
Wycedzone przez zęby: „Dobrze, masz tu na lody, tylko zniknij mi już z oczu i nie jęcz dłużej”, albo: „A oglądaj bajki aż Ci mózg wypali, bardzo proszę” – nie karmi, rodzi poczucie winy, poczucie samotności, zagubienie.

Jeśli natomiast decydujemy się na odmowę: kupna kolejnej gazety z plastikową zabawką, wyświetlenia kolejnej bajki, zabawy w grę, której nie znosimy, podania piersi, dwie rzeczy towarzyszące tej odmowie będą dla dziecka bardzo wartościowe:
– Wzięcie na siebie odpowiedzialności za odmowę – „Zdecydowałam, że nie kupimy” zamiast „stale naciągasz mnie na ten plastikowy kicz”/ „Nie chcę Cię tutaj karmić” zamiast „Daj spokój, jesteś już dużą dziewczynką”.
– Gotowość do przyjęcia frustracji dziecka, wynikającej z naszej odmowy. Frustracja jest dla dzieci bardzo ważnym etapem godzenia się ze stratą. Etapem, którego zazwyczaj nie sposób pominąć, o czym zapewne nie raz się przekonaliście…