Wiele razy pisałam o przyjmowaniu dziecka takim, jakie jest, o akceptowaniu jego indywidualności, emocji, przeżyć, słów i potrzeb. Mam jednak poczucie, że samo: „zaakceptuj” niewiele pomaga.
Nasuwa wiele pytań: Co to znaczy akceptować? Jak się to robi? Czy wszystko, co robi dziecko jest do zaakceptowania? Czy akceptacja nie utrudnia rozwoju? Czy nie sprawia, że dzieci nie będą miały motywacji, by się doskonalić? Postanowiłam poświęcić akceptacji osobny tekst.
Akceptować, to znaczy przyjmować, uznać, pogodzić się z czymś. W praktyce akceptacja często polega raczej na niepodejmowaniu działania niż na działaniu. Akceptować to: nie manipulować, nie negować, nie naprawiać, nie lepić dziecka na kształt własnych marzeń lub oczekiwań. Akceptować to patrzeć na drugiego człowieka z życzliwością (czyli dobrze mu życząc) i pozwalać mu być tym, kim jest. Akceptować swoje dzieci, to ujrzeć je jako osoby, które lubimy. Jako młodych ludzi, którzy są OK, tacy jacy są – niepowtarzalni, kompletni, wystarczający.
Świadomość kilku spraw, może pomóc w przyjęciu bardziej akceptującej postawy wobec swoich dzieci:
Dzieci nie są kopiami swoich rodziców. Niby oczywiste, ale w praktyce, przyjęcie tego bywa trudne. Jeśli ja lubię spędzać czas w określony sposób, cenię sobie jakieś obszary lub zajęcia, przypuśćmy, mam zamiłowanie do minimalizmu, ograniczania ilości rzeczy wokół albo nie lubię robić nic na ostatnią chwilę, to nie oznacza, że każde z moich dzieci będzie miało tak samo. Być może któreś będzie pracowało najefektywniej wtedy, gdy zbliża się deadline, twórczymi zrywami, a nie codzienną mrówczą pracą. Być może zamiast redukowania liczby przedmiotów, będzie uprawiać sentymentalne zbieractwo. Może, przy mojej miłości do słowa pisanego, nie będzie lubiło czytać? Być może, mimo mojej łatwości w kontaktach miedzyludzkich, będzie kimś, kto woli zamówić pizzę online albo zrobić ją samodzielnie w domu niż dzwonić i rozmawiać z kimś obcym. Nie ma jednego patentu na życie. Nasze dzieci będą szukać swoich dróg, spójnych ze swoim potencjałem.
Zdarza się też, że tym to, co utrudnia nam akceptację, nie są wcale różnice, ale podobieństwa. Widzimy u dziecka jakąś cechę, której sami w sobie nie akceptujemy, albo która była źródłem trudności w naszym życiu i myślimy: tylko nie to! Brak akceptacji nie sprawi, że to, co ma podłoże w genach zniknie. Tłumaczenie i nauka na cudzych błędach, także nie. Na szczęście – dzieci nie są naszymi klonami, kopiami. Jeśli nakarmimy je zaufaniem do samych siebie, wyposażymy w umiejętności obchodzenia się ze swoimi emocjami, damy wsparcie w rozwoju samoregulacji, mogą poradzić sobie lepiej niż my.
Wpływ rodziców jest ograniczony. No dobrze – powie ktoś (wieem, że ktoś to powie) – A więc według ciebie mamy po prostu zaakceptować dzieci, takie jakie są? Nawet jak marnują swoje szanse i swój potencjał, nawet gdy krzywdzą innych lub siebie, nawet jeśli zupełnie nie zgadzamy się z tym co robią i jakie podejmują decyzje? A co z wychowaniem?
Piszę, że cenna jest akceptacja tego, kim dzieci są.
Od Agnieszki Stein uczę się, że warto być ostrożnym z ocenami i etykietami. Na to, jak zachowuje się dziecko w danej chwili ma wpływ bardzo wiele czynników: okoliczności, emocje, umiejętności, moment w rozwoju. „To, co widzimy w danej chwili, to nie jest cała prawda o dziecku: może ono się tylko zezłościło a nie jest agresywne, tylko rozlało sok a nie jest niezdarą” – napisała. Bardzo mi to bliskie.
Akceptacja nie oznacza braku wpływu. Jednak drogą do wpływu jest bezpieczna relacja i autentyczność we własnym działaniu, a nie nieustanne napominanie, moralizowanie, marudzenie, poprawianie, korygowanie, tłumaczenie, marszczenie brwi, dezaprobata, karcenie, odrzucenie czy warunkowanie miłości. Brak akceptacji jest bardzo kosztownym motorem do działania. Dzieci nabierają wtedy przekonania, że są w porządku, że są coś warte jedynie wtedy, gdy spełniają oczekiwania innych ludzi.
Warto też mieć świadomość, że nasz wpływ jako ważnych dla dzieci dorosłych jest ograniczony. W ważnych dla nas sprawach (również w obszarze światopoglądu i religii) nie do przecenienia jest postępowanie w sposób, który chcemy dzieciom przekazać, z wytrwałością, z entuzjazmem, z zaangażowaniem i autentycznością. To daje największą szansę, że dzieci zechcą coś z tego, co dla nas tak cenne przyjąć jako swoje. Pewności jednak, choćbyśmy pękli, nie mamy.
Bezwarunkowa akceptacja jest podstawą zdrowego rozwoju. Na niej buduje się poczucie wartości dziecka. Poczucie wartości składa się z dwóch komponentów: dobrej znajomości siebie i akceptacji tej wiedzy. Nie oznacza to wcale przekonania o własnej świetności, doskonałości, nieomylności. Wręcz przeciwnie, poczucie własnej wartości łączy się z przekonaniem, że również wtedy, gdy popełnię błąd, gdy coś mi się nie uda, gdy w jakiejś dziedzinie jestem obiektywnie słaba – zasługuję na szacunek, moja osobista godność może być dalej respektowana. Z takim przekonaniem najłatwiej stanąć w prawdzie, dlatego zdrowe poczucie własnej wartości jest najlepszym punktem wyjścia do rozwoju, do troszczenia się siebie samych i o innych, jaki można sobie wyobrazić. Poczucie własnej wartości naszych dzieci karmi się akceptacją, którą widzą w naszych oczach.
Aby kogoś akceptować, nie musi on być kryształowy. Akceptacja to właśnie świadomość tego, że mamy lepsze i słabsze dni, jaśniejszą i ciemniejszą stronę. Dlatego Ty też możesz akceptować swoje dziecko. Także to, które ma problemy rozwojowe, z którym bywa trudno Tobie lub innym, któremu jest trudno samemu ze sobą. Akceptacja służy nie tylko dziecku, ale i rodzicowi. Redukuje frustrację. Sprawia, że przestajemy walczyć. Uwalnia, otwiera serce.
Webinarium o akceptacji (dostęp do nagrania) – klik.